O pierwszeństwie meczu nad pracą domową...
Dawno, dawno temu, czyli mniej więcej wczoraj (niedziela) ... w dalekiej krainie... zwanej naszym przytulnym mieszkankiem o godz. 20:02 (czyli już po meczu Legii z Górnikiem - to ważne, bo w czasie meczu część nastoletnich mężczyzn nie myśli o niczym innym), objawiła się ... nieodrobiona praca domowa z języka niemieckiego.
Hmm, niemiecki to ponoć ulubiony przedmiot naszego matematycznego asa. Lecz kiedy wymaga wysiłku większego niż podpis pod obrazkiem, okazuje się, że słowo "ulubiony" jest już nieaktualne.
Akt 1
"- O nie, jeszcze zapomniałem o drzewie genealogicznym z niemieckiego!"
Cisza ze strony rodziców.
"Nie będę tego robił, jestem już zmęczony."
Tu niestety nie wytrzymałam i wymsknęło mi się "a na mecz Legii nie byłbyś zmęczony?"
Gdyby wzrok syna zabijał, leżałabym martwa;)
Akt 2
Bazyliszek otwiera zeszyt i coś tam bazgroli swoim pazurem długim. Potem próbuje przykleić zdjęcia, które wyżebrał od Ukochanego i zawsze skłonnego do niesienia pomocy taty. Ale myliłby się ten, kto by myślał, że zdjęcia w drzewie genealogicznym zostaną umieszczone pod właściwym opisem osób:( Zdjęcia zostały przyklejone na tzw. chybił trafił na stronie obok, a ich przynależność do opisu miały podkreślić strzałki, którymi zostały z opisem połączone. Czyli np. obok mojego zdjęcia pojawiło się zdjęcie córki, a pod nami zdjęcie męża. Czyli kto tu komu rodzicem jest?
Wtedy się we mnie trochę zagotowało. Zwołałam wysoką komisję, czyli męża i córki i zapytałam, jak im się owo drzewo podoba. Najstarsza córka spojrzała na mnie, zachichotała i uciekła (spryciula, nie podpadła bratu!), ale mąż szczęśliwie stanął po mojej stronie i powiedział, że tak nie może być. I tu nastąpił...
Akt 3
Ryyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyk wściekłego bazyliszka.
Byłam już jak pokrywka od czajnika z wrzątkiem i gdybym nadal miała rozmawiać z synem, kary i szlabany leciałyby jak pociski. Na szczęście był On. Superman, Wybawiciel!
Akt 4
Rozmowa ojca z synem
Zostałam wyproszona z pokoju więc do moich uszu dotarły tylko zajawki. Mąż z niezwykłą i zupełnie niepojętą dla mnie cierpliwością wytłumaczył naszemu synowi, że gdy pójdzie do pracy kiedyś i przedstawi taki projekt swojemu szefowi za pierwszym razem dostanie upomnienie, a za drugim... wypowiedzenie. Co mówił dalej nie wiem, bo, ciężko oddychając, poszłam usypiać Przedszkolaki. Najmłodsza córa przed zaśnięciem wyszeptała jeszcze: "Nie przejmuj się Mamo. On też tak naprawdę kocha Cię równie mocno jak ja (to było o bracie)". Anioł, nie dziecko;)
Kiedy po 10 minutach weszłam do salonu, moim oczom ukazał się baśniowy widok.
Nasz udobruchany Bazyliszek wklejał pokornie do zeszytu nowe zdjęcia w zupełnie przerobionym drzewie genealogicznym! Nie było śladu złości ani nerwów. Na twarzy Bazyliszka malowało się nawet SAMOZADOWOLENIE!
Prolog: gdy Białogłowie puszczają nerwy, czas wezwać do boju Rycerza;)
Hmm, niemiecki to ponoć ulubiony przedmiot naszego matematycznego asa. Lecz kiedy wymaga wysiłku większego niż podpis pod obrazkiem, okazuje się, że słowo "ulubiony" jest już nieaktualne.
Akt 1
"- O nie, jeszcze zapomniałem o drzewie genealogicznym z niemieckiego!"
Cisza ze strony rodziców.
"Nie będę tego robił, jestem już zmęczony."
Tu niestety nie wytrzymałam i wymsknęło mi się "a na mecz Legii nie byłbyś zmęczony?"
Gdyby wzrok syna zabijał, leżałabym martwa;)
Akt 2
Bazyliszek otwiera zeszyt i coś tam bazgroli swoim pazurem długim. Potem próbuje przykleić zdjęcia, które wyżebrał od Ukochanego i zawsze skłonnego do niesienia pomocy taty. Ale myliłby się ten, kto by myślał, że zdjęcia w drzewie genealogicznym zostaną umieszczone pod właściwym opisem osób:( Zdjęcia zostały przyklejone na tzw. chybił trafił na stronie obok, a ich przynależność do opisu miały podkreślić strzałki, którymi zostały z opisem połączone. Czyli np. obok mojego zdjęcia pojawiło się zdjęcie córki, a pod nami zdjęcie męża. Czyli kto tu komu rodzicem jest?
Wtedy się we mnie trochę zagotowało. Zwołałam wysoką komisję, czyli męża i córki i zapytałam, jak im się owo drzewo podoba. Najstarsza córka spojrzała na mnie, zachichotała i uciekła (spryciula, nie podpadła bratu!), ale mąż szczęśliwie stanął po mojej stronie i powiedział, że tak nie może być. I tu nastąpił...
Akt 3
Ryyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyk wściekłego bazyliszka.
Byłam już jak pokrywka od czajnika z wrzątkiem i gdybym nadal miała rozmawiać z synem, kary i szlabany leciałyby jak pociski. Na szczęście był On. Superman, Wybawiciel!
Akt 4
Rozmowa ojca z synem
Zostałam wyproszona z pokoju więc do moich uszu dotarły tylko zajawki. Mąż z niezwykłą i zupełnie niepojętą dla mnie cierpliwością wytłumaczył naszemu synowi, że gdy pójdzie do pracy kiedyś i przedstawi taki projekt swojemu szefowi za pierwszym razem dostanie upomnienie, a za drugim... wypowiedzenie. Co mówił dalej nie wiem, bo, ciężko oddychając, poszłam usypiać Przedszkolaki. Najmłodsza córa przed zaśnięciem wyszeptała jeszcze: "Nie przejmuj się Mamo. On też tak naprawdę kocha Cię równie mocno jak ja (to było o bracie)". Anioł, nie dziecko;)
Kiedy po 10 minutach weszłam do salonu, moim oczom ukazał się baśniowy widok.
Nasz udobruchany Bazyliszek wklejał pokornie do zeszytu nowe zdjęcia w zupełnie przerobionym drzewie genealogicznym! Nie było śladu złości ani nerwów. Na twarzy Bazyliszka malowało się nawet SAMOZADOWOLENIE!
Prolog: gdy Białogłowie puszczają nerwy, czas wezwać do boju Rycerza;)
każdy wpis na tym blogu przybliża Cię realnie do wydania pierwszej książki. Tak trzymaj Pani Mojego serca.
OdpowiedzUsuń