5 scenariuszy

Nawiązuję do wpisu z 7 listopada by być konsekwentną, choć już mnie cisną kolejne tematy i jesienne smętki. Ale chcę wrócić do scenariuszy z kluczami, by sprawę rozjaśnić;)



A) KRZYK: Wydawałoby się, że to najprostsze rozwiązanie, które daje upust Twoim emocjom. Upust może będzie, ale rana w sercu dziecka też... Ono już jest zagubione i nie myśli spokojnie, a krzyk sprawi, że jeszcze mocniej zwinie się w sobie i następnym razem już nie zadzwoni w kłopocie do Ciebie. Stracona szansa na pogłębienie więzi rodzicielskiej, osobiście NIE POLECAM!

B) To rozwiązanie, które kusiło mnie najbardziej, przyznaję. Akurat mąż mógł tego dnia "uratować nasze pierworodne dziecko". Tylko jakby się to skończyło dla dziecka? Zostałoby zupełnie pominięte w procesie rozwiązywania problemu. Cała chwała "spłynęłaby na tatę", a dziecko poczułoby się znów małe i zależne. Może przez chwilę byłoby mu z tym dobrze, bo wiedziałoby, że ma tatę Supermana, który zawsze pomoże. Lecz w dłuższej perspektywie byłby to krok wstecz. Bo przecież stało już pewnie na ścieżce "jestem samodzielny i odpowiedzialny za swoje szkolne obowiązki".

C) Do tego rozwiązania wrócę za chwilę;)

D) Tak bym nie umiała. Takie "olanie" problemu nie mieści mi się w głowie. Praca nigdy nie była dla mnie ważniejsza od rodziny i mam nadzieję, że nigdy nie będzie. Trudno mi sobie wyobrazić sytuację, kiedy dziecko żyje w świadomości, że w hierarchii wartości rodziców jest gdzieś na szarym końcu. To byłaby prosta droga do gabinetu psychologa i potężnych problemów emocjonalnych.

E) O takie jesienne nastroje nietrudno. Wychowanie przynosi czasem rozczarowania i efekty nie przychodzą od razu. Dziecka nie da się wytresować, zaprogramować. Ale gorsze dni/momenty nie oznaczają totalnej porażki, tylko chwilowe spięcie. Rolą rodzica jest przypomnieć jak wrócić na szlak. Nie poddawajmy się zwątpieniu! Ja się nie poddałam;)

I obiecane C, które ostatecznie wybrałam. Próbowałam zadzwonić do syna i zapytać, co się dokładnie dzieje, ale nie odbierał. Chwilę potem oddzwonił i bardzo racjonalnie i spokojnie wyjaśnił, że nie może znaleźć klucza od szafki w szatni szkolnej. Wymyślił już sam, że może pójść do Pani wychowawczyni, która ma klucz zapasowy, tylko zastanawiał się, gdzie ją znaleźć. Moja rola ograniczyła się do słuchania. Wyrwało mi się co prawda matczyne "Czy przeszukałeś dokładnie plecak?", ale szybka riposta "No jasne, Mamo, inaczej bym nie dzwonił." upewniła mnie, że on wie lepiej czego mu potrzeba w tej chwili. Wsłuchiwałam się niemo w odgłosy poszukiwań, aż w pewnym momencie coś mnie natchnęło i poprosiłam, żeby wyobraził sobie, co robił wczoraj, kiedy zamykał szafkę po szkole. I to było to! Usłyszałam: "Poczekaj, Mamo, chyba sobie przypominam, gdzie włożyłem klucze. O, tak, są!" I się rozłączył. A ja powiedziałam do głuchego już telefonu: "Super, synku. Jestem z Ciebie dumna. Świetnie sobie poradziłeś!". Nie słyszał, ale myślę, że jego poczucie własnej wartości ta sytuacja podbudowała. Zaczęło się od stresu, nerwów, a skończyło na satysfakcji. Nikt go nie wyręczył, nikt go nie skrzyczał. A efekt - CUDO BAMBINO - jak mówimy w naszej rodzinie:)

Macie podobne doświadczenia? Chętnie posłucham...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

O "Okruchach" w Wielkim Poście...

Ojciec prać?