Jeden dzień z życia mamy

Po prostu muszę spisać mój wczorajszy dzień, który zainauguruje cykl WSPÓŁCZESNE MACIERZYŃSTWO.
A zaczęło się tak:
6:30 - pobudka - otworzyłam jedno oko, potem drugie, mając nadzieję, że budzik jednak nie dzwonił. Dzwonił;(
6:50 - próbuję obudzić moje kochane Skarby. Efekty: najstarszy już nie śpi, bo nie mógł się doczekać lektury kolejnej części "Cwaniaczka" Jeffa Kinneya (chwała za to autorowi!!!), najmłodsza - prawdziwy komandos: wstaje, ubiera się i jest gotowa na podbój świata, ale środkowa to materiał na oddzielny post;)
7:40 - mknę z najmłodszą na rowerze do przedszkola - uparła się, że chce jechać na poduszce na bagażniku roweru (bo starsza siostra tak została dziś podwieziona wyjątkowo), niestety w połowie drogi okazało się, że ta metoda się nie sprawdza. Skutek: prowadziłam rower z zapłakaną młodą damą przez pół osiedla...
8:50 - jestem już w pracy, SUKCES!!! Wstyd się przyznać, ale zwykle ciężko jest mi zdążyć na czas. Dziś pomogła wycieczka przedszkolna: żeby nie wyrzucić 55 zł w błoto trzeba było dostarczyć dziecko do autokaru na 7:45;)
15:11 - odbieram Skarby z przedszkola ("Jak było na wycieczce Kochanie?", "Niefajnie, jedzenie niedobre, nudno". A jednak wyrzuciłam 55 zł w błoto!)
15:13-15:16 - przeczekujemy deszcz, pada konkretnie, a my na rowerach jesteśmy, mam chwilę oddechu;)
15:45 - przesyłki dostarczone pod właściwy adres, pobieram największą przesyłkę i wynoszę ją na basen (waga około 30 kg, ale wynieść trzeba, bo sama wyjść nie chce, pływanie męczy)
16:10 - już pływam, nie jest lekko, 4 tory o tej porze są zajęte przez dzieci uczące się pływać (ktoś chyba nie przemyślał dobrze grafiku!), aby pływać swoim tempem mijam kilkukrotnie pana, którego nazywam pieszczotliwie "wielorybem", chwała mu, że stara się płynąć mimo ogromnej masy, która niewątpliwie podnosi poziom wody na basenie;)
16:45 - ucinam sobie krótką pogawędkę z panią trener od basenu, super kobieta, kiedyś napiszę o niej więcej, jedno spojrzenie na nią wystarcza by wróciła mi energia, naprawdę!
17:03 - 2 piętro hali basenowej, chwila obserwacji mojej środkowej Ślicznej Akrobatki (gimnastyka artystyczna okazała się nową pasją, cieszę się), chwila minęła - dopada mnie najmłodsze szczęście: "Mamo, na rączki", jak tu nie wziąć;)
17:45 - udaje się zebrać wszystkie 3 Paczki i męża Listonosza i prujemy do domu (w  brzuchu mam taką dziurę, że i konia z kopytami bym przegryzła)
18:20 - mąż ratuje mi życie zupą od swojej mamy (mam wspaniałą teściową!!!)
18:30 - próbuję przekonać Ukochanego Syna, że przed kartkówką z angielskiego warto powtórzyć słownictwo, średnio mi idzie...
19:00 - przekonuję dalej przy użyciu kanału you tube, Młode Foczki też wchłaniają angielski!!!
19:15 - wszyscy są głodni, zwłaszcza średnia, której apetyt budzi się zawsze przed pójściem spać:)
20:15 - czytam na głos dziewczynkom "Martynkę i szkołę tańca" - chociażbym była nie wiem jak zmęczona, czytania nie odpuszczę;)
20:38 - modlimy się i Przedszkolaki usypiają Bogu dzięki:)
21:00 - usypiam ja, bezwiednie, ciekawe dlaczego, przecież w zasadzie nic dziś nie robiłam męczącego...?

Komentarze

  1. Jak Pociąg pośpieszny od stacji do stacji.

    Tak to to, tak to to , tak to to, tak to to.
    Gładko tak, lekko tak toczy się w dal,
    Jak gdyby to była piłeczka, nie stal,
    Nie ciężka maszyna, zziajana, zdyszana,
    Lecz fraszka, igraszka, zabawka blaszana.

    Kiedyś dzieci podziękują za ten wysiłek.

    OdpowiedzUsuń
  2. :) U mnie podobnie, choć o jedno mniej, trochę inne zajęcia pozaszkolne, a granice czasowe to mniej więcej 5.45 - 23.30

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

O "Okruchach" w Wielkim Poście...

Ojciec prać?